Kocia dieta

Kot jest mięsożerny, to wie każdy. Ale czy każdy wie, że mięsożerca mięsożercy nierówny?

O co chodzi z tą mięsożernością kotów i czy faktycznie jest ona jakoś wyjątkowa?

No trochę jest. Bo koty to mięsożercy obligatoryjni. Co to oznacza? Ano to, że kocia dieta powinna się składać przede wszystkim z mięsa. Roślin kot do życia nie potrzebuje prawie wcale.

O mięsożerności kota świadczy budowa jego ciała (zewnętrzna i wewnętrzna), zmysły i chemia organizmu.

Kiedy spojrzymy na kocie ciało, na funkcjonowanie jego wzroku, słuchu, węchu, na pazury, zęby, język, na sposób poruszania się – każdy z tych elementów to element doskonałej maszyny do polowania i zjadania swoich ofiar.

A kiedy zajrzycie głębiej i poznacie budowę i funkcjonowanie kociego układu pokarmowego, zakrzykniecie EUREKA!! Ten zwierz to czysty mięsożerca!!

Zacznijmy od kociej paszczy. Kot ma szorstki język, który służy do zdzierania mięsa z kości ofiar. Teraz zęby. Kocie zęby są raczej ostre, służą do rozszarpywania i przegryzania jedzenia, natomiast nie ma zębów do rozcierania albo przeżuwania twardej tkanki roślinnej. To pierwszy widoczny gołym okiem dowód na to, że koty nie są przystosowane do jedzenia roślin.

A wiecie, że koty nie maja receptora smaku słodkiego? No a jak myślicie, gdzie ten słodki smak jest wyczuwalny? Tak, dobrze myślicie, w roślinach. Czyli co? Czy nie świadczy to o tym, że rośliny dla kotów mogłyby prawie nie istnieć?

Natomiast gdy przyjrzymy się kociej ślinie, zobaczymy dowód następny. Pamiętacie może ze szkoły, że w ustach zwierząt roślino lub wszystkożernych zaczyna się wstępne trawienie węglowodanów dzięki enzymowi zawartemu w ślinie. No a u kota tego enzymu nie ma. Dlaczego? Pewnie się już domyślacie, prawda? 😉

Ale idźmy dalej.

Nasz mruczek rozszarpał i pogryzł kawałek mięsa, przemieszał go w pyszczku ze śliną i połknął. Teraz ten kawałek powędrował do żołądka.

Żołądek kota jest stosunkowo niewielki i mało elastyczny – przystosowany do przyjmowania posiłków małych. No i to się zgadza, koty w naturze polują na niewielkie zwierzęta.

A pH w żołądku kocim jest dość niskie, czyli zdecydowanie przystosowane do trawienia mięsa i kości, a nie roślin.

Pokarm wędruje sobie dalej, aż dociera do jelita cienkiego. Pokarm jest rozdrobniony, częściowo strawiony, przetworzony i gotowy do wchłonięcia lub wydalenia. I co teraz? Gdzie w jelicie jest dowód na obligatoryjną mięsożerność kota? No przede wszystkim w jego długości. Kocie jelito cienkie jest dość krótkie i zupełnie nieprzystosowane do trawienia i wchłaniania pokarmów pochodzenia roślinnego, które wymaga znacznie dłuższego jelita.

No to teraz trochę chemii i biochemii. Ale nie uciekajcie jeszcze, obiecuję, że będzie łatwo.

Popatrzymy sobie na koci metabolizm, który najdobitniej udowadnia, że koty to bezwzględni mięsożercy.

Przejdźmy do wątroby, organu niezwykle ważnego. Wątroba otóż bierze udział w trawieniu, unieszkodliwianiu toksyn, pilnuje krwi, równowagi hormonalnej, to taki menadżer w organizmie.

W wątrobie roślino albo wszystkożerców pracują enzymy odpowiadające za metabolizowanie węglowodanów, których takie zwierzęta z roślin mają dość sporo. U kotów takich enzymów albo nie ma, albo niby są, ale są tak mało aktywne, że w zasadzie jakby ich nie było.

Ich wątroba nie trawi po prostu węglowodanów pochodzenia roślinnego.

Dlaczego? Bo koty nie czerpią potrzebnych do życia węglowodanów z jedzenia roślin (bo ich nigdy nie jadły), za to podczas ewolucji ich organizmy nauczyły się przetwarzać białko ze zjedzonego mięsa w węglowodany.

Jest taki enzym w wątrobie, fruktokinaza się nazywa i działa z węglowodanami pochodzenia roślinnego. Dzięki temu enzymowi my i inne zwierzęta roślino albo wszystkożerne czerpiemy energię z rozłożonych węglowodanów. Koty tego enzymu nie mają. Cóż za niespodzianka, prawda?

W ogóle enzymy trawienne w kocim organizmie dużo nam mówią o jego potrzebach żywieniowych. Począwszy od amylazy ślinowej, której u kota nie ma, przez znikomą ilość amylazy trzustkowej, albo w jelicie sacharozy czy laktozy, które nie są tak aktywne, jak u roślinożerców.

 

Teraz się skupcie.

Bo tak – kiedy zjemy coś, co ma dużo węglowodanów, tiramisu jakieś na przykład, skacze nam we krwi poziom cukru. Wtedy włącza się insulina, robi z tym porządek i wysyła nadwyżkę cukru do wątroby. Wątroba zbiera to, nieco przerabia w coś, co my nazywamy glikogenem, pakuje w zgrabne paczuszki i magazynuje na zaś. Oczywiście nie robi tego rączkami, tylko zatrudnia kolejny enzym, który nazywa się glukokinazą.

U kotów też jest w wątrobie ta glukokinaza, ale jest potwornie leniwa, nie robi prawie nic. Dlatego jeśli kot naje się słodkości (węglowodanów znaczy, nie ciacha), to zamiast przekształcić się w glikogen za pomocą tego leniwego enzymu, krążą we krwi w postaci wysokiego poziomu cukru. I może tak sobie w tej krwi siedzieć dość spory kawałek czasu. Jeśli będzie tam około 5 godzin, to nie ma bata, obrywa trzustka. A kłopoty z trzustką mogą skończyć się cukrzycą lub czymś gorszym.

Albo nasza poczciwa skrobia, która dla nas jest źródłem energii, którą nasz organizm bez wielkiego wysiłku potrafi rozłożyć na cukry proste. No właśnie, a kot nie zdobędzie z tego energii, natomiast jest to dla niego potencjalny powód nadwagi albo cukrzycy. Bo źródłem energii dla kociego organizmu jest białko i tłuszcz.

Przy okazji tak troszkę na marginesie chcę skomentować tak zwaną hiperglikemię stresową. Pewnie pamiętacie, że przy okazji jakichś badań krwi Waszego mruczka, kiedy cukier wyszedł wysoki, lekarze twierdzili, że to wyrzut cukru z powodu stresu. Ale co się okazuje? Otóż, moi drodzy, według najnowszych badań, ale i zdrowego rozsądku, te wyrzuty u kotów karmionych karmą zbożową, czyli zawierającą zbyt dużo węglowodanów, mogą wcale nie być wyrzutami, ale po prostu stałym wysokim poziomem cukru spowodowanym właśnie przez te karmy.

OK, idźmy dalej.

Co z witaminami i innymi substancjami potrzebnymi do życia? Myk polega na tym, że roślinożercy zwykle potrafią sobie potrzebne substancje, których nie ma w roślinach, za to są w mięsie, wytworzyć, a kot nie potrafi, MUSI je pobrać z mięsem, bo inaczej pojawią się niedobory prowadzące do chorób, albo nawet śmierci.

Co jeszcze udowadnia mięsożerność kota? Nie będziemy się rozpisywać zanadto, zainteresowani mogą sobie poszperać, ale wspomnimy tylko, że w roślinach często znajdują się substancje dla kotów niekorzystne albo nawet szkodliwe. Na przykład czy wiedzieliście, że w ziarnach zbóż siedzi sobie coś, co nazywamy kwasem fitynowym, a co jest niezbyt dobrym dla kota składnikiem.

Ponieważ przez wieki koty żywiły sie prawie tylko mięsem, ich organizmy nie wytworzyły mechanizmu obronnego przed mikotoksynami (to takie małe paskudne grzybowe cosie) znajdującymi się w sporej ilości w pokarmie roślinnym. My, albo inne zwierzęta roślino lub wszystkożerne jesteśmy świetnie na zderzenie z tymi cosiami przygotowane, koty nie bardzo.

Następny przykład – jest taka substancja, która nazywa się beta-karoten. Z tego beta-karotenu organizmy roślinożerne same robią sobie witaminę A. Koty tego nie zrobią, nawet jeśli poda im się ten nieszczęsny beta-karoten. I dlaczego, jak myślicie? No bingo, dlatego, że nie jadły roślin, nie przyjmowały tego beta-karotenu i ich ciała nie nauczyły się robić z niego tej witaminy.

Albo taka tauryna. Wiecie, że jest kotom absolutnie niezbędna do życia, a występuje tylko w mięsie.

Co z tego wszystkiego wynika? Pewnie już wiecie, ale i tak napiszę.

Kot powinien jeść mięso! Czyli w praktyce albo karmę wysokomięsną, ale taką naprawdę wysokomięsną, albo mięso z odpowiednimi suplementami (BARF). Nie są mu do szczęścia potrzebne zboża, ziemniaki, pulpy buraczane, warzywa i owoce.

Jeśli w składzie karmy widzicie kilka czy kilkanaście procent mięsa, odstawcie taką karmę na miejsce i wiejcie stamtąd w popłochu. Jeśli karma zawiera zboża, ziemniaki czy inne wegetariańskie cuda, zróbcie to samo.

Pamiętajcie – MIĘSO!

Oczywiście to nie koniec tematu mięsa, bo nie wolno po prostu dawać kotom mięsa. Tu trzeba wejść głębiej, poczytać i podszkolić się w BARFie, ale to temat na inną okazję.

Najważniejsze wnioski na teraz: szukajcie karm wysokomięsnych i z jak najmniejszą ilością węglowodanów.

Podziękowania za pomoc w ogarnięciu tego tekstu dla dr Oliwia Kosmeja i dla Karoliny za pożyczenie literatury.